Beniowski
Autor: Juliusz Słowacki

Na hasło "Beniowski" każdy starannie wyedukowany jest w stanie wydukać przynajmniej tyle: "poemat dygresyjny Juliusza Słowackiego". Dygresje dotyczą spraw ogólnych, jak i bardzo osobistych. Słowacki wypowiada się o melancholii, którą uważa za chorobę narodową Polaków, o jej roznoszenie oskarża Adama Mickiewicza. W postaci Beniowskiego wyśmiewa ideał romantycznego kochanka. Polemizuje też z krytykami jednego ze swoich najbardziej znanych dzieł - "Balladyny". Tyle dygresje. Akcja opowiada historię polskiego szlachcica, który musi uciekać z kraju przed procesami i wierzycielami. "Beniowski" był świadomą rozprawą z Wieszczem Adamem i Kołem Sprawy Bożej, z którego członkami Słowcki mocno sie skonfliktował. Reakcje po wydaniu "Beniowskiego" byłu skrajnie negatywne: Słowackiego próbowano zmusić do odwołania zawartych w nim treści, w tym przede wszystkim przeproszenia Polski. Na gruncie towarzyskim sięgnięto po broń palną: Słowacki został wyzwany na pojedynek.
Jakie znaczenie ma dla nas ta cała romantyczna "zadyma"? Okazuje się, że co prawda czasy i realia się zmieniają, natomiast my, Polacy, jesteśmy na nauki historii wyjątkowo odporni. Nie zestarzała się też ironia Słowackiego. Najlepszym na to dowodem jest "Beniowski" Krzysztofa Kopki - doskonała propozycja dla szkół, dla znawców literatury, ale też dla wielbicieli inteligentnej rozrywki.
Premiera: 3 czerwca 2006
Scena: mała
Reżyser: Krzysztof Kopka
Scenografia: Ewa Beata Wodecka
Obsada:
· Bernard Maciej Bania: On
· Aleksandra Maj: Ona
Recenzje:
Beniowskiego ciekawe zwidy
Reżyser Krzysztof Kopka sięgnął po "Beniowskiego" - świetny, pełen humoru poemat dygresyjny, słusznie skądinąd uznawany za jedno ze szczytowych osiągnięć poety. Zdecydował się na zadanie karkołomne: tekst, w którym, mimo skrótów, i tak roi się od najróżniejszych postaci, dał do ręki ledwie dwojgu aktorom, każąc im zmieniać skórę co kilka wręcz sekund. Scenografię zaś (a dodajmy, że bohater przemierza rozmaite egzotyczne krainy) zgodził się ograniczyć do stołu, krzesła, szala i butelki.
Efekt? Naprawdę znakomity: godzinka z pięknie i humorystycznie podaną frazą Słowackiego, prostota i lekkość spektaklu. Nie zdąży nam chyba nawet przelecieć przez głowę myśl o nudzie, bo też i nie ma na to czasu. Rzecz zaczyna się szybko, potem pędzi - a tempo wieszcz nadaje niezłe! - by równie szybko się skończyć.
Chwalić trzeba Aleksandrę Maj i Bernarda Macieja Banię: dają z siebie wszystko, pięknie radzą sobie z wierszem, bawią się nim - i co najważniejsze: nie gubią jego lekkości ni ironii. Tak jak jest w tekście - tak i w spektaklu jest rytm i żart. (...) Mnóstwo tu inscenizacyjnych pomysłów i żartów z udziałem ciekawie animowanych rekwizytów. A to szal zamienia się w lejce, krzesło w konia (spójrzcie na figlarne miny aktorki). Szal może się też zamienić w wiosło (również Maj), a na stole można przepłynąć Dniepr. Dłońmi zaś zatrzepotać i wmówić publice, że to gołębie, prześladujące Beniowskiego. Aktorzy rzucą się też na oczach widzów na pieczyste i rozerwą je na strzępy, jak przystało na uczestników głośnej (choć ich tylko dwójka) sarmackiej uczty.
Dorzućmy do tego żarciki z litery samego tekstu (spektakl zaczyna się kpiarską recytacją, jakby żywcem wziętą z polonijnego konkursu oratorskiego: aktorka - zaciąga aż miło; gdy mowa zaś o paleniu odurzających wonności u chana - na scenę wkracza teatralny kamerdyner... i zapala papierosa).
Monika Żmijewska, Gazeta Wyborcza, 05.06.2006