Klan wdów
Autor: Ginette Beauvais-Garcin, Marie Chevalier

Dzieło Ginette Beauvais Garcin i Marie Chevalier to typowa "życiowa" sztuka. Trzy pozbawione romantycznych złudzeń wdowy odkrywają tajemnice swoich mężów: kochanka (ewentualnie kochanki), dzieci z inną kobietą, prowadzone latami podwójne życie. Jedne wiedzą o tym, ale trwają w małżeństwie - inne żyją w nieświadomości i nawet czują się szczęśliwe. Oczywiście do czasu - konkretnie do chwili, gdy małżonek przenosi się w zaświaty, a jego sprawy doczesne (głównie miłosne) wychodzą na jaw...
Premiera: 29 października 2005
Scena: duża
Przekład: Barbara Grzegorzewska
Reżyser: Ewa Marcinkówna
Scenografia: Katarzyna Gabrad- Szymańska i Tomasz Szymanski
Obsada:
· Emilia Krakowska: Róża
· Danuta Bach: Żaneta
· Agnieszka Możejko: Joanna
· Aleksandra Maj: Marcelina
· Monika Zaborska-Wróblewska: Janina
· Jolanta Skorochodzka: Mirella
· Piotr Półtorak: Robert
· Piotr Dąbrowski: Głos Spikera
Recenzje:
Sześć pań i jeden pan na scenie Dramatycznego nie przeszkadzają zbytnio tekstowi w docieraniu do publiczności. Momentami dają nawet postaciom coś z siebie. Raz jest to budzące szacunek doświadczenie zawodowe i niezaprzeczalny wdzięk Emilii Krakowskiej (Róża). Innym razem ogrywana umiejętnie postura Danuty Bach, która wypada, bardzo wiarygodnie w roli zajadającej i zapijającej stresy Żanety. A może być też wielka, niespożyta energia Marceliny, w którą wcieliła się debiutująca na białostockiej scenie Aleksandra Maj. Nie sposób też nie zauważyć Jolanty Skorochodzkiej, która do zagrania wiele nie ma, ale błędów nie popełnia, idealnie pasuje do roli Mirelli, a prezencję ma wręcz rewelacyjną.
"Klan wdów" przypomina gumę do żucia: intelektualne kalorie nam nie grożą, a smak - choć szybko się zatraca -daje namiastkę świeżości. Szczególnie, że tak zwane smaczki (subtelniejsze formy humoru, wymagające zbudowania kontekstu) nie są specjalnością białostockiego "Klanu wdów". Dominuje raczej "walenie z grubej rury". Ale to dobrze, bo ta sztuka inna być nie może - jeżeli ma być kasowa. Szkoda tylko, że przeżuwanie... przepraszam, przeżywanie śmieszno-gorzkiej opowiastki trwa aż dwa akty. Spokojnie można było rzecz całą rozegrać w jednym, w 60 czy 70 minut (zamiast w dwie godziny z przerwą w środku). Wystarczyłoby pozbyć się kilku drugoplanowych postaci, które poza trwonieniem czasu scenicznego niewiele mają do roboty. Wówczas, zamiast wyzierającej tu i ówdzie nudy, mielibyśmy rzecz wartką, śmieszną i lekkostrawną. Ale nie ma co marudzić, skoro kasowy sukces Dramatyczny ma w kieszeni.
Jerzy Szerszunowicz, Kurier Poranny, 19.10.2005